Wydawnictwo: Amber
Ilustracje: Alan Lee
Tłumacz: Agnieszka Sylwanowicz
Kiedy brałam do ręki „Dzieci Húrina” J.R.R Tolkiena, z góry wiedziałam, że szykuje się uczta . Opowieść twórcy „Władcy Pierścieni” i „Hobbita” to gwarancja fascynującej podróży w odległe, baśniowe rejony.
O czym szumią drzewa w Doriacie
Morgoth rotacza swój zły oddech nad światem, wypuszczając kolejne hordy orków z Angabandu. Żołnierze złej armii pustoszą okolice, doprowadzając ludzi do śmierci ze strachu, zimna i głodu. Kiedy Húrin przebywa w niewoli u Władcy Ciemności, jego żona Morwena rodzi córkę Nienor, a syn Túrin zostaje wysłany pod opiekę króla Thingola i jego żony Meliany.
Królestwo Doriath sprzyja Túrinowi i chłopiec nabiera tężyzny, sprytu oraz umiejętności elfickich. Wśród elfów poznaje Belega, w którym znajduje najdroższego, nieocenionego przyjaciela. Choć elfy traktują Túrina jak swego syna czy brata, niczego mu nie brakuje, to coraz mocniej dręczą go myśli o rodzinie. Niepokój doprowadza go do sytuacji, od której ciągnie się cała lawina kolejnych – smutnych i tragicznych – wydarzeń. Túrina gonią jedno nieszczęście za drugim, jakby nie mógł się pozbyć chodzącego za nim krok w krok przeznaczenia.
Tak to już bywa, że kiedy człowiek ucieka przed swoim strachem, może się przekonać, że zdąża jedynie skrótem na jego spotkanie.
J.R.R. Tolkien „Dzieci Húrina”
Túrin – bohater nie czarno-biały
Przyjaźń, miłość, dobre uczynki, szlachetne zachowania przenikają się ze śmiercią, brutalnością, podstępami i fatalnymi w skutkach decyzjami. Postaci Túrina zdecydowanie nie można nazwać czarno-białą.
Túrin jest jak dziecko, które raz po raz wytrwale buduje wieżę z klocków, po czym przypadkowy podmuch złośliwie ją burzy. Z każdą wieżą „dziecko” staje się pochmurniejsze, coraz pewniejsze swojej tragiczności, jednocześnie silniejsze i sprytniejsze.
Niezaprzeczalne królestwo fantasy
Orkowie, smok, krasnoludy, elfy – kto z miłośników literatury fantastycznej nie byłby zachwycony takim towarzystwem? Oprócz „oczywistości”, czyli postaci (smok Glaurung nie ustępuje w niczym Smaugowi z „Hobbita”), dochodzą niuanse – coś na pograniczu realności z fantastyką, jak choćby klątwa smoka czy wspomniana pogoń przeznaczenia za bohaterem. Tolkien w pełnej krasie!
Język i styl – artefakty króla
Nie doceniać języka Tolkiena to jak nie zachwycać się dziełami van Gogha – ja wiem, kwestia gustu i tak dalej, ale jak coś jest DOBRE, to takie jest i koniec 😊 Wszystkie imiona, nazwy krain, dobór słownictwa i styl dają poczucie zanurzenia w świecie baśniowym, oddalonym od naszego o lata świetlne, w świecie, który ogląda się w swojej wyobraźni jak piękny film.
Przy okazji języka nie można pominąć roli:
- Christophera Tolkiena (syna autora), który luźne szkice swojego taty złożył w fascynującą całość,
- tłumaczki Agnieszki Sylwanowicz, bo przełożyć dzieło mistrza, tak aby nie zgubić urody oryginału, wymaga niezwykłego talentu i wyczucia.
Ilustracje – dopieszczenie całości

ilustracja Alana Lee „Dzieci Húrina”
Wyobraź sobie babeczkę czekoladową, rozpływającą się w ustach: składniki od najlepszych dostawców, sekretny przepis i najlepszy cukiernik świata. Ale jak na wierzchu zalśnią jeszcze soczyste truskawki, zapiejesz z zachwytu nad całością. „Truskawkami” do „Dzieci Húrina” są ilustracje Alana Lee – zachwycające dopełnienie całości. Uczta dla zmysłów.
Czy fani „Władcy Pierścieni” będą zadowoleni?
Jako jedna z nich z pełnym przekonaniem mówię TAK. W „Dzieciach Húrina” fani znajdą wszystko, czym żyli i napawali się w znanej trylogii: podróż, walka dobra ze złem, fantastyczne postacie i wydarzenia, skrajne emocje, dylematy moralne, piękny baśniowy klimat wsparty doskonałym językiem. Jedyne, na co fani mogą się użalać, to długość dzieła – szkoda, że „Dzieci Húrina” tak szybko zaprowadzają nas do ostatniej strony.
Pingback: "Świat bez końca" Kena Folletta: o zarazie i kobietach