Malownicza okolica, niewielka miejscowość, w której wszyscy dobrze się znają, i historia właściwie o niczym. To znaczy o życiu – takim zwykłym. O przemijaniu, małych szczęściach i wielkich tragediach. O miłości, akceptacji, o tym, że ludzie są rożni, a i tak mogą być bliscy. Taka jest książka „Sen o okapi”.
Mariana Leky „Sen o okapi”
Tłum. Agnieszka Walczy
Wyd. Otwarte
Nie pytaj, czy fajna
Nie pytaj, bo nie wiem. Ani mnie nie zachwyciła, ani nie umiałam jej odłożyć.
Dziwne – to tak jak życie. Raduje, zaskakuje, nuży, podnieca.
Czasem potwornie wkurza, ale przecież go nie zostawisz. Claudia Voigt z „Literatur Spiegel” napisała, że ta książka to Bullerbyn dla dorosłych. I ja się z tym zgadzam. W obu tych książkach życie po prostu się toczy. Bywa, że wieje nudą. Bywa, że ekscytacja sięga zenitu.
O co chodzi z okapi
Okapi jest zwierzęciem absurdalnym, o wiele bardziej absurdalnym niż śmierć, wygląda kompletnie nieskładnie – z tymi swoimi łydkami zebry, biodrami tapira i rudawym ciałem żyrafiego kształtu, z tymi sarnimi oczami i mysimi uszami.
Selma – można powiedzieć nestorka rodu i bogini domowego ogniska dla głównej bohaterki – śni o okapi. Problem w tym, że ilekroć to się dzieje, ktoś umiera. Dziwne? Nie mniej i nie bardziej niż samo okapi. Z pewnością jednak wzbudza sensację i niepokój wśród mieszkańców wioski.
A kim oni są?
Potencjalnie bliscy bohaterowie
Jeżeli lubisz się identyfikować z bohaterami, to masz szansę, czytając tę powieść, znaleźć sobie tu odpowiednią postać. Może to być np.:
- Selma, która zawsze uważała, że dać sobie pomóc to zbyt wiele zachodu;
- Marlies, co niemal wcale nie wychodziła z domu, a jeśli już wyszła, to tylko po to, żeby się na coś poskarżyć;
- Elsbeth – szwagierka Selmy, przesądna do bólu, która kurowała siebie i innych specyfikami niczym z sakwy wiedźmy, a na dodatek wierzyła w bubaka i dziwożonę;
- Optyk – wierny towarzysz rodziny, który słyszał głosy w swojej głowie i nosił przez lata skrywaną do kobiety miłość, o czym wiedział każdy mieszkaniec wioski;
- Astrid – od dawna borykająca się z myślą, czy odejść od męża; swobodnie romansująca z innym mężczyzną;
- Palm – pijak dręczący syna i okoliczne zwierzęta (z nim się lepiej nie utożsamiaj, choć akurat ten bohater pokazuje, że przemiana jest możliwa, niestety po tragicznym wstrząsie);
- Martin – o nim nie za wiele mogę napisać, żeby nie zdradzić wydarzeń, tylko to, że jego pasją jest podnoszenie ciężarów;
- Luiza – główna bohaterka, którą poznajemy jako dziesięciolatkę, a potem patrzymy na ten kawałek jej dorosłości, w którym zdarzyło się jej zakochać.
Zakręciło mi się w głowie, zrobiłam krok w prawo – nie dlatego, że naskoczyło na mnie coś z zewnątrz albo ze środka, tylko z powodu nagłego przeczucia: gdy środkowy mnich powiedział „dobry wieczór”, poczułam, że jednym ruchem wywróci do góry nogami całe szeroko zakrojone życie.
A, i jeszcze jest pies.
Pies zajmował mnóstwo miejsca, był nieporęczny, kudłaty, szary i olbrzymi i pachniał jak zastała prawda, która nigdy nie wyszła na jaw.
Alaskę kupił ojciec Luizy, gdyż tak doradził mu doktor (psychoanalityk) Maschke – pies miał służyć jako metafora bólu.
Wieje leciutkim oniryzmem
Nie ma go tu szalenie dużo, taki zaledwie powiew, ale muszę przyznać, że całkiem uroczy.
Chyba właśnie ta szczypta oniryzmu nie pozwalała mi odłożyć książki. Moje myśli krążyły wokół niej, wracały do bohaterów, coś kusiło i wodziło. I czytało się gładko.
Czy warto przeczytać? Dowiesz się po przeczytaniu
- Kim jest Frederik?
- Czy ktoś i kto umarł po śnie Selmy?
- Jak rozwinęło się uczucie Luizy i dlaczego Palm się zmienił?
Nie odpowiem, nie zdradzę. Jeśli pytania są dla Ciebie interesujące, to książka też powinna.
Tak naprawdę dowiesz się, gdy przeczytasz. Bo pokuszę się o twierdzenie, że odbiór tej powieści jest mocno osobisty. Jak życie.